W skomplikowanej bliskowschodniej rzeczywistości niemal wszystko ma swoje drugie dno, a żadne rozwiązanie nie jest jednoznacznie dobre. Nie inaczej jest z amerykańskimi nalotami na Tikrit.
„Ostatni rozdział operacji” przeciwko dżihadystom w Tikricie mówi premier Iraku Hajder al-Abadi i należy mu albo winszować dobrego samopoczucia albo zarzucić mijanie się z lekka z prawdą. Faktycznie, amerykańskie samoloty, które z nocy ze środy na czwartek przez 8,5 godziny niszczyły cele Państwa Islamskiego w Tikricie, z pewnością wyrządziły duże straty. Faktycznie, bez amerykańskiego wsparcia z powietrza, o które zabiegał Abadi od tygodni, byłoby trudno zwyciężyć fanatyków. Sęk w tym, że z tym wsparciem może być równie trudno.
Oto bowiem wspierane przez Iran szyickie milicje, które według szacunków mogą stanowić nawet 2/3 30-tysięcznych sił oblegających miasto, zagroziły wycofaniem się z operacji. Co więcej, pojawiły się informacje, że trzy z czterech bojówek już się wycofały. Według „The New York Times” są to Asaib Ahl al-Haq (Liga Sprawiedliwych), Kataib Hezbollahu (Bataliony Partii Boga) oraz Brygady Pokoju (niegdyś Armia Mahdiego walcząc m.in. z Polakami w Karbali w 2004 r.) Moktady as-Sadra.
Brygady Badra, największa i najważniejsza milicja, nie podjęły jeszcze decyzji. Można zakładać, że najbliżej z całej grupy bojówek związany z irańskimi Strażnikami Rewolucji szef Brygad Hadi al-Amir musi się przed podjęciem decyzji skonsultować z Teheranem, czy szefem Al-Kuds gen. Kasimem Sulejmanim.
Dlaczego milicje się wycofują? W proteście przeciwko amerykańskiemu zaangażowaniu właśnie. Ale dlaczego protestować przeciwko zaangażowaniu, które przyspieszyć mogło zajęcie przez nich Tikritu? Oficjalnie milicje twierdzą, że Amerykanie próbują ukraść im zwycięstwo. Do tego dochodzi zestaw retorycznych zarzutów często powtarzanych w Teheranie, że Państwo Islamskie to dziecko Waszyngtonu, a cała amerykańska operacja przeciwko niemu to zasłona dymna.
Amerykańska presja?
Inny powód odwrotu bojówek jest mniej heroiczny. Warunkiem postawionym przez Amerykanów Abadiemu było odsunięcie od Tikritu bojówek i większe zaangażowanie w walkę irackich sił zbrojnych. Skoro amerykańskie samoloty rozpoczęły naloty, warunek ten musiał zostać spełniony lub też przynajmniej wyglądać na spełniony. Niewykluczone zatem, że mamy do czynienia z teatrem rządu i milicji, ale też Amerykanów.
Tym ostatnim mimo wszystkich zastrzeżeń co do roli Iranu oraz doniesień o zbrodniach popełnianych przez milicje nie może zależeć na całkowitym wyeliminowaniu bojówek z walk przeciwko dżihadystom. Nawet, jeśli jest niemal pewne, że ich zwycięstwo będzie oznaczać nie koniec wojny w Iraku, ale początek nowego rozdziału.
Teheran nie zabrał jeszcze głosu ws. amerykańskich nalotów.
Jedna uwaga do wpisu “Bomby poszły. Milicje też”