Recep Tayyip Erdogan przyzwyczaił już nas do tego, że charakter ma nieco chaotyczny i potrafi o niektórych sprawach wypowiedzieć się mocno, nawet bardzo mocno, by za kilka dni czy tygodni zdanie zmienić niemal o 180 stopni. Wiele wskazuje na to, że właśnie mamy do czynienia z kolejną taką wypowiedzią.
Turecki prezydent powiedział tym razem, co sądzi o regionalnej polityce Iranu. Swoją wypowiedź ubrał zaś w mało subtelne słowa jak na kogoś, kto w kwietniu ma zaplanowaną podróż do Teheranu. – Iran próbuje zdominować region – mówił cytowany przez agencję Reutera Erdogan, dodając, że nie można tego tolerować i „Iran musi zdać sobie z tego sprawę”.
Erdogan dodał przy tym, że irańska polityka regionalna zaczęła „irytować” Ankarę, a także Arabię Saudyjską i inne państwa arabskie Zatoki Perskiej.
Oczywiście czas wypowiedzi Erdogana nie był przypadkowy – padła w dniu, gdy koalicja pod wodzą Rijadu rozpoczęła operację w Jemenie wymierzoną we wspierany przez Iran ruch Huti. Turek zażądał przy tym, by Teheran wycofał z Jemenu „wszystkie siły, cokolwiek ma”.
To nie był jednak koniec czwartkowej konfrontacji Erdogana z Teheranem. W wywiadzie dla France 24 prezydent skrytykował też irańskie poczynania w Iraku, oskarżając reżim ajatollahów o „wyznaniową agendę” i o to, że chcą „wypełnić próżnię po Daesh [Państwie Islamskim – red.]”. – Wzmocnić siłę szyitów w Iraku. Tego chcą – oznajmił bez ogródek Erdogan, dodając tajemniczo, że gen. Kasem Sulejmani z Al-Kuds, główny „doradca” irański w Iraku, to ktoś, „kogo zna bardzo dobrze”.
O co chodzi prezydentowi?
Kontekst wypowiedzi Erdogana jest ewidentny, spowodowany bieżącymi wydarzeniami jak Jemen, czy Tikrit. Na ile jednak są one częścią świadomej polityki, a na ile jedynie powodowane są emocjami prezydenta, który już niejednokrotnie dał wyraz temu, że w ostrych słowach potrafi zrugać Izrael (a mimo to wymiana handlowa kwitnie), Unię Europejską (za brak postępu w rozmowach akcesyjnych, których w zasadzie żadna strona nie chce), nie mówiąc już o opozycji wewnątrz kraju, czy wojsku (do którego zdaje się Erdogan zapałał nowym uczuciem)?

Ostatnio w Ankarze gościł w styczniu szef irańskiego parlamentu Ali Laridżani (tccb.gov.tr)
Tak się złożyło, że w tym tygodniu Polski Instytut Spraw Międzynarodowych zorganizował spotkanie z Tarikiem Oguzlu z International Antalya University zatytułowane „Bezpieczeństwo Turcji w nowym stuleciu”. Jednym z elementów wystąpienia Oguzlu był właśnie Iran.
Zdaniem naukowca polityka Ankary wobec Teheranu opiera się na interesach nie sentymentach oraz współgra z ogólnie stosowaną przez Turcję zasadą „segmentyzacji”, która jest swego rodzaju rozwinięciem zasady „zero problemów z sąsiadami”, która upadła po rozpoczęciu tzw. arabskiej wiosny.
„Segmentyzacja” oznacza, że Ankara problemy dwustronne i wielostronne stara się podzielić na poszczególne kategorie, szufladki. To jest np. w przypadku polityki wobec Rosji owszem sprzeciwia się aneksji Krymu, mówi o miejscowych Tatarach, ale jednocześnie sfera współpracy gospodarczej pozostaje nienaruszona, a sceptycyzm wobec izolacji Rosji niezmienny.
To samo można powiedzieć o stosunkach Turcji z Iranem. Zdaniem Oguzlu, Turcja jest zatem przeciwko blokowi sunnicko-arabskiemu skierowanemu na konfrontację z Teheranem i opowiada się za dialogiem. Z drugiej strony Iran jest sponsorem reżimu syryjskiego Baszara al-Asada, któremu Ankara postanowiła położyć kres. Z innej strony znów dobre gospodarcze stosunki są obu krajom niezbędne, nie należy też zapominać o gazociągu Tabriz-Ankara.
Dlatego też słowa Erdogana należy raczej traktować jako efekt chwilowego „wzmożenia moralnego”, czy poczucia sunnickiej wspólnoty, a nie element świadomej strategii. Dowód? Ibrahim Kalin, rzecznik Erdogana, oświadczył, że zaplanowana na początek kwietnia wizyta prezydenta w Teheranie nie uległa zmianie. Kalin podkreślił, że Iran jest ważnym sąsiadem Turcji i niezbędnym partnerem handlowym, a ostatnie wydarzenia w Jemenie czynią wizytę jeszcze bardziej aktualną.
Jak bowiem tłumaczył Oguzlu, dla Ankary „największym koszmarem” jest konieczność wyboru, czy to między Zachodem a Rosją, czy Zachodem albo koalicją arabsko-sunnicką a Iranem. Położenie Turcji komfortu swobodnego wyboru nie zapewnia, choć „segmentyzacja” niesie ze sobą też zagrożenia – w końcu można stracić zaufanie wszystkich, próbując nieustannie siadać na wielu stołkach.
Na razie szykujmy się jednak na mnóstwo uścisków dłoni.
źr. zdj. gł.: president.ir
This is a great ppost thanks
PolubieniePolubienie